Rano jest zimno, ciemno i do domu daleko. Mgła spowija całą okolicę. Taxi przyjeżdża po nas pod kościół i podwozi kilka kilometrów. Rozpoczynamy marsz trasą camino.
Mgła spowija okolicę, powoli promienie słoneczne zaczynają się przebijać przez nią i czasami widać już niebieskie niebo nad nami. Ale przeważnie wędrujemy w gęstej chmurze.
Wędrujemy przez las, który może się wydawać zaczarowanym. Wszędzie fantazyjnie po wywijane konary drzew. Na polach dzwonki, trawy i osiadła na nich rosa. Idziemy tradycyjnie raz w górę, raz w dół.
Wszystko jest piękne, ale jak się idzie przez tą rosę to po chwili jesteśmy mokre do pasa... Powoli zaczyna mi się wlewać do butów ta prześliczna rosa. Ciekawy eksperyment fizyczny - wlewanie wody do buta przez wilgotne skarpetki... Po godzinie marszu mam mokre buty w środku. Fajnie :/
Kiedy w końcu wdrapujemy się do La Lastra jesteśmy całe mokre. Chmury są pod nami. Słońce zaczyna świecić. Znajdujemy bar - suszymy skarpetki i buty na słońcu. Wypijamy herbatę i zjadamy co tam jest.
Teraz czeka nas kolejne podejście do Fontaneira. Ale wcześniej zbieramy po pieczątce w kolejnym barze. Spotykamy tu tego samego gościa co w poprzednim barze. Tu również wypija po kielonku, wsiada w samochód i odjeżdża... Może do kolejnego baru?
Kiedy docieramy na przełęcz robi się całkiem gorąco. Zapominamy już zupełnie o mokrych rzeczach, które zdążyły wyschnąć na nas. Jedynie goretex w butach doskonale trzyma wilgoć... Ale po chwili kolejnego postoju buty wywietrzone wysychają.
Nie spieszymy się. Idziemy powoli. Siadamy w kolejnym barze. Tu spotykamy Ludmiłę. Idzie również do Cadavo.
Na szlaku robi się gorąco. Ostatni etap jest po ścieżce przy której wycięto drzewa. Zostały tylko krzaki - czyli upałek jest.
oznaczenie na szlaku |
ostatnie metry przed schroniskiem |
Zejście do schroniska jest już w skwarze. Wchodzimy do budynku. Ludmiła już jest. Chce zarezerwować miejsce dla męża i chłopaków, ale niestety - nie da rady. Mieszaniną hiszpańskiego, rosyjskiego się dogadujemy na spółkę z hospitalerą. Jesteśmy jedne z pierwszych osób więc jest szansa na to że miejsc starczy dla chłopaków, ale musi czekać. My dostajemy miejsce 9 i 10.
W dormitorium Basia spotyka faceta w koszulce Wysokie Tatry.
Okazuje się, że to Peter - Słowak, który idzie z żoną Gabi. Od dwóch dni idą naszym śladem i szukają (ale czy to w przypadku Słowaka odpowiednie słowo) dwóch Polek. No i się znajdujemy.
Wieczór spędzamy w słowiańskim towarzystwie. Dwóch Rosjan, dwie Polki, dwóch Słowaków. I mimo, że rozmawiamy w swoich językach znakomicie się dogadujemy. Coś niemożliwego przy spotkaniu np. Anglika, Niemca i Francuza. Jednak Słowianie to Słowianie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz