niedziela, 15 września 2013

Padron - Santiago czyli finiszujemy (?)

Luz, spokój, ulga. Nie trzeba się nigdzie spieszyć. Wiemy, że kiedyś dojdziemy i jakieś miejsce, gdzieś się znajdzie. Takie camino to ja lubię. Ludzie biegną, wyprzedzają nas, a my luzik. Krok za krokiem. Jak jest możliwość to sadzamy nasze 4 litery. Jest pięknie.

No dobra. Pięknie to się zrobiło dopiero później. Rano to tak deszcz zapieprzał, że oddychać się nie dało. Byłam cała mokra. Mimo peleryny. Deszcz + wiatr to nie jest dobre połączenie. Nic nie widziałam. Okulary miałam zalane - a tego po prostu nienawidzę. Ostatkiem sił po jakimś czasie zobaczyłam kierunkowskaz "BAR - 100 merów". Nie ma mocnych - muszę wejść tam bo po prostu chyba tutaj umrę. Oczywiście bar był w bok od camino. Ja poszłam. Basia poczekała chwilkę na Anetkę, która szła za nami.
Anetka zdziwiona, że Basia czeka. Ale jak dowiedziała się czemu, raźno ruszyła do baru. Ulga po prostu tak usiąść w suchym miejscu. Aneta przebrała się. Herbaty, kawy, bagietki w ruch. Jest pięknie. W tak zwanym międzyczasie przestało padać.
Więc idziemy.
Mokre peleryny wesoło dyndają przypięte do boków placaka.
Wprawdzie jeszcze raz musimy je ubrać po kilku kilometrach, ale tylko na chwilkę.
Potem jest słońce.
Potem aż za dużo tego słońca.... Ale co tam dla nas- luz... Przecież dziś dojdziemy.

Po wyjściu z baru dochodzimy do szlaku. Bar był przy drodze N550. Camino kluczyło jakiś czas przez miejscowość (droga pijanego Romana) i wyszło na drogę N550, dokładnie 500 metrów od baru.... No można się zdenerwować.... A nie mówiłam. Kto tam idzie może spokojnie iść od baru drogą i oszczędzi około kilometra drogi, która nic nie pokazuje.....
Potem wchodzi się w dziksze tereny więc nie ma potrzeby skracania drogi po N550....

Miałam napisać, że ten odcinek kluczący pomiędzy zabudowaniami, to mogli sobie darować... ale Aneta mówi, że fajnie tak bokiem się idzie. Jak kto woli. Mnie denerwuje takie kluczenie bez sensu w deszczu jak nic nie widać. Camino potem odbija od drogi i biegnie przez lasy i pola. Jest ładnie.
droga....
Na słupkach z kroku na krok mniejsza liczba kilometrów.
Tylko, że na słupkach pisze jedno a na drogowskazie nad drogą odległość do Santiago jest mniejsza o kilka kilometrów.... Roman to Roman....
Mijamy miejscowość Mos, gdzie znajduje się schronisko dla pielgrzymów. Po drodze wypijamy jeszcze po herbacie i siadamy na wypoczynek. Ruszamy spokojnie do przodu. 12 kilometrów, 11... Zastanawiamy się, czy spotkamy słupek z oznaczeniem 10 km do Santiago - bo na drodze francuskiej oznaczenie kończyło się na 11 kilometrze. A tu proszę - jest. Nawet na takim fajnym mostku, gdzie można sobie usiąść. Więc siadamy. W polu obok pracuje starsza pani. Podchodzi do nas i widać chce pogadać, ale my nie za bardzo rozumiemy. Szkoda. Ale uśmiecha się i wraca do pracy. My idziemy. Jest ciepło, gorąco nawet. Po deszczu zrobiła się duchota. I jak nie idzie się w lesie jest gorąco.

uwaga!
W Milladoiro - ostatniej miejscowości przed Santiago (tak mamy narysowane na mapce) będzie bar. Mamy postanowienie tam też usiąść i coś wypić bo gorąco... Znajdujemy bar. Zamawiamy nawet kombinowany obiad. Okazuje się, że dodaje nam on siły na ostatnie jakże ciężkie dla nas kilometry. 
kombinowany obiad przed Santiago

Za miejscowością wchodzimy w lasek eukaliptusowy. Napotykamy tam oznaczenie szlaku Santiago - Fatima. Czytamy w przewodniku pana Macieja Ratajczaka: " .... Potem już prosto do m. Miladorio z dużą strefą przemysłową za miejscowością. Mijamy ją, i zobaczymy już wieże katedry w Santiago i serce zacznie nam bić mocniej....."
Fatima - Santiago
Tak więc mijamy tą strefę przemysłową... I czekamy na to mocniejsze bicie serca. :) Krok, krok, krok. Wychodzimy z lasu a przed nami panorama miasta Santiago. Szukamy wież katedry.
Jeeeeeest!!!!!!! krzyczę. Wyłapuję w gąszczu zabudowy charakterystyczne kształty wież. Pokazuję dziewczynom. Fajnie. Fotki, uśmiechy. Ruszamy w dół, aby za chwilę zacząć mozolną drogę w górę.
Jest!!!!
Wejście jest ostre i wymagające, w dzisiejszym upale nieznośne dla mnie. Człapiemy. Nie mam siły myśleć o niczym.
Gdy siadamy na chwilkę Aneta kontaktuje się z Tamarą. Korespondowały ze sobą elektronicznie. Dzień przed nami doszła do Santiago. Umawiamy się na spotkanie w biurze pielgrzyma.
Krok, krok, krok. ostatkiem sił dochodzę na plac przed katedrą.
Obejmujemy się we trzy. Aneta ma jeszcze siłę skakać. Moje buty są przymurowane do placu. Nie oderwę nogi.
Wchodzimy do katedry, obejmujemy Jakuba.
Jestem znów Jakubie u Ciebie. Dziękuję.
Chwila aby przyklęknąć przed szczątkami świętego.

Ruszamy po compostelki.
Nie wiem czemu mój paszport tak bardzo dokładnie sprawdzają, ale wszystko jest ok. Wypisany dyplom odbieram uradowana. Jak my wszystkie.
Anecie pomylili imiona... wraca się aby poprawić błąd.
Przed biurem pielgrzyma czekamy na Tamarę.
Bardzo miło poznać. 
Fotki, wspomnienia. 



na placu przed katedrą

Jeszcze trzeba znaleźć spanie. Postanawiamy jechać na Monte do Gozo. Do autobusu nr 6.
Po drodze zagaduje nas kobitka, czy mówimy po angielsku. No troche tak. Pyta czy idziemy do albergue takiego dużego.
Okazuje się, że się zgubiła i nie wie jak dojść do swojego albergue. Z rozmowy wynika, że nie wie jak się nazywa jej schronisko i gdzie dokładnie jest. Pamięta tylko, że schronisko znajduje się przy szlaku camino. I jest duże.
No zdziwienie nasze jest wielkie, ale nich idzie z nami. Tyle, że my do autobusu idziemy. Ale też szlakiem camino. Mówimy jej gdzie ma iść i żegnamy się na przystanku.
Wiemy, że nie zgubiła się bo na następny dzień widziałyśmy ją w katedrze.
W albergue przyjmuje nas Miguel. Mówi do nas Rzeczpospolita. :)
Płacimy za spanie, dostajemy prześcieradełka, nawet szampony jednorazowe (chyba śmierdzimy), Miguel bierze plecak Basi i prowadzi nas do naszego pokoiku, który dzielimy z jeszcze jedną dziweczyną z Hiszpanii. Pokój 8 osobowy, mamy w 4:) Fajnie blisko drugiego wyjścia. Pralnia też działa! Och jakie nasze rzeczy są czyste i pachnące....
Czekając na wysuszenie rzeczy wypijam w barze 2 piwa a Basia i Aneta po 2 herbaty.
Można siedzieć i siedzieć. 
Na następny dzień na mszę do katedry:)

Dziekujemy św. Jakubie, że dane nam było dojść znów do Ciebie.

nasze drogowskazy
dziękujemy! Aneta, Basia, Ola.

1 komentarz:

  1. I takie właśnie camino lubię, nie żeby dojść i to jak najprędzej, ale żeby iść, i się tym "iściem" delektować.

    OdpowiedzUsuń