niedziela, 13 września 2015

Primitivo: Pola de Allande - La Mesa

Wstajemy wcześnie. Wynosimy się do kuchni. Pakowanie, herbata i w drogę. Dziś mamy pod górę. Przez pierwsze 8 km. Będzie ciężko. Ale pełne optymizmu ruszmy.

Wychodzimy jak jest jeszcze ciemno. Nikogo na ulicy. Słychać tylko nasze kijki stukające o asfalt. Lekka mgła. Idziemy drogą. Dobrze, że mam opaskę odblaskową na ręce - czuję się bezpieczniej.
Po jakimś czasie szlak schodzi z drogi i prowadzi ścieżką nad strumieniem. Na razie lekko do góry. Mijamy skręt do schroniska w Penaseita. 
Mgła moczy nam włosy, zasłania widoki. Ale dzięki temu jest chłodno i bardzo dobrze się nam idzie. 

Co jakiś czas przystajemy na sesję fotograficzną.



idź tam

mostek
Od tego mostku zaczyna się już ostrzejsze podejście. Tu koło niego jest ostatnie (i chyba pierwsze) miejsce do posiedzenia w postaci ławki i stołu piknikowego. Potem tylko kamienie. 
Po dłuższej chwili docieramy do drogi asfaltowej, którą wychodziłyśmy z Pola. 


stopy w prawo, rowery prosto...
Na asfalcie stopy pokazują gdzie mamy iść, a gdzie rowerzyści mają jechać.
Nie dziwię się temu, bo ścieżka robi się prawdziwie górska. Mgła trochę się rozchodzi, widać już troszkę dalej. 
górska ścieżka

niebieskie kulki

roślinki

tam...

plecaki podczas odpoczynku

do przełęczy już niedaleko
Odpoczywamy niedaleko przełęczy. Jest mgła. Nie widać gdzie powyżej nas jest droga. Ale słychać znakomicie. Słyszymy jak jadą rowerzyści, samochody. Gdzieś niedaleko pasą się krowy bo słychać dzwonki.
Po odpoczynku ciężko tak ruszyć od razu. Czasami mam ochotę już zostać i leżeć, ale trzeba iść dalej. Przełęcz już tuż-tuż.

zobaczyć coś nie jest łatwo

łatwo można się zgubić

no i jest!
Na górze jest taka mgła, że nic nie widać na kilka kroków. Mam trudności ze znalezieniem palików ze strzałkami. Powolutku idziemy. Rozglądamy się. Koło drogi stoi guardia civil i pilnuje chyba, żeby nikt nie poszedł gdzie indziej.
Zaczynamy schodzenie. Pierwszy odcinek jest straszny. Kilka razy zjeżdżam po kamieniach. Wolno źle się idzie, szybko źle się idzie. Idę i tak i tak. Jak dochodzę do drogi czekam na Basię. Opłaciło się to czekanie bo znajduję 2 euro koło słupka. Będzie na herbatę.
Tutaj jest taki charakterystyczny słup wysokiego napięcia. Będę go widzieć praktycznie do końca dzisiejszego etapu.


Montefurado już tuż tuż

Teraz tylko do Montefurado. 
Tradycyjnie jemy banana koło kaplicy. Potem przez ogrodzone pole. 


I już jesteśmy ( to po godzinie) w Lago gdzie jest pierwszy bar dzisiejszego dnia!
O Boże! Dzięki Ci. 
Siadamy. Jest po 12.00. Pochłaniamy po ogromnej kanapce. Wypijamy po 3 herbaty. Żyję!
Tu spotykamy ciekawe małżeństwo z dwoma chłopakami. Rosjanie z Petersburga, ale mający polskie korzenie. Rozmawiamy po polsku. Miło nam. 
Idziemy po tym odpoczynku dalej.
Już nie jest tak ciężko jak przez góry. Lepiej się nam idzie. Po jakimś czasie dochodzimy do Berducedo, ale nie zostajemy tutaj. Kupujemy sobie tylko w sklepie coś do jedzenia. Wypijamy czarną wodę. I ruszamy do La Mesa.
Jest już cieplutko. Słońce nas przypala.
A pierwszy odcinek bez cienia.

taaaam daleko jest przełęcz....

tradycyjnie nasz ulubiony drut kolczasty

bez drucika ani rusz
Jeszcze wychodząc z Berducedo oglądam się i widzę przełęcz z charakterystycznymi słupami wysokiego napięcia. Tak mówię do Basi, że gdyby ktoś kazałby mi iść tam - to bym mu powiedziała krótko - "wal się". Nie mogę uwierzyć, że my stamtąd przyszłyśmy. Plus te 8 km z Pola.... To jest dla mnie lekko szokujące. 
Ale nie ma się co zastanawiać - trzeba iść do La Mesa.
Ostatni odcinek prowadzi po asfalcie. Rozgrzanym. Czuję, że z każdym krokiem przybliża się chwila kiedy moje stopy się zapalą. Przyspieszam... Basia chyba wie, że w takich momentach nie mogę się zatrzymać - bo nie ruszę.
Dopadam do schroniska. Zrzucam plecak. Trzeba szukać klucza. Przychodzą po mnie Węgrzy. Szukamy razem. Przychodzi Basia. Klucz jest w biurku pod kamieniem.
już tuż tuż

schronisko

I w końcu można umyć się, wypić herbatę, zjeść bagietkę. Robię też dla Basi kisiel, a sama zjadam też gorący kubek. Nie mam siły nic innego gotować. Pranie suszy się na sznurku, ale potem przenosimy je na suszarkę pod zadaszenie bo robi się jakoś tak niewyraźnie. Buty są pod dachem - nic im nie grozi.
Jak siedzimy na ławce przed schroniskiem po nodze idzie mi kleszcz!!!!
A ja się boję kleszczy. Łapię go i zabijam. Oglądam się potem przez pół godziny. Nie mam.... Uf...

Schronisko - ma złą sławę. Tak - sypialnia wymaga remontu. Ale kuchnia i łazienki są odnowione. 
Nie jest źle i można się tu spokojnie przespać. W kuchni są naczynia, sztućce i garnki.

Około 19 przyjeżdża hospitalera. Pobiera od nas opłatę - po 5 euro. Wpisuje do książki. Myje wszystko w łazienkach domestosem. Podłogę w kuchni również. Informuje nas, że ostatni zamykają kluczem schronisko i kładą go do biurka pod kamień.
Dziś jest nas tu 7 osób. 2 Polki, 2 Węgrów i 3 Hiszpanów. 
Śpimy smacznie. Rano będzie w dół. 
A na camino primitivo jak jest raz w dół to będzie dwa razy pod górę.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz