piątek, 21 czerwca 2013

Marinhas - Viana do Castelo

Dzień drugi zaczął się praktycznie w nocy. Dwójka Włochów, którzy spali z nami nagle wstała około północy, zrobili straszny rumor, hałas i położyli się znów spać. Mieli wyjść około 6 rano. Wyszli o 7mej.
Rano klucz odniosłyśmy do pogotowia, wrzuciłyśmy do skrzynki pocztowej i ruszyłyśmy za strzałkami.
Nie mogę powiedzieć żeby było ciepło. Wiał wiatr i było zimno. Chmury wisiały nisko. 


Po jakimś czasie dotarłyśmy do pierwszego otwartego we wsi baru:)
Herbata, kawa poprawiły nasze morale. Posiedziałyśmy sobie. Niestety nie mieli sello w barze - chyba ten zwyczaj nie dotarł do portugalskich barów na tej trasie.
Po jakimś czasie wędrówki przez kolejne malutkie miejscowości przyplątał się do nas pies. I sobie z nami szedł. Próbowałyśmy go odgonić, ale chyba nie rozumiał jak Aneta mówiła do niego "A casa"....bo to po hiszpańsku - tak ustaliłyśmy. Więc pies sobie z nami szedł dobre 10 km. Myślałysmy po pewnym czasie, że zrezygnował, ale wyskoczył zza drzew i dalej szedł z nami. Poszedł sobie dopiero w miejscowości Anha.
W międzyczasie na trasie pojawił się kamień w kształcie Portugalii z zaznaczoną trasą camino. Wiedziałyśmy, że w końcu jesteśmy na dobrej drodze. Kamienie spotykane na naszej drodze są nowiuteńkie - mają datę 2012.
Przez las eukaliptusów doszłyśmy do średniowiecznego mostku. Pies też z nami po nim przeszedł i ruszył do Neiva.
Tam pozytywne zaskoczenie. Przed kościołem tabliczka- "pieczątka w środku". Miło nam się zrobiło.
Sello było piękne. Przy kościele otwarte toalety. Pełna kultura.
Dalej trasa prowadziła przez las mieszany, trochę eukaliptusów, trochę naszych normalnych drzew. Strzałki były dokładnie wymalowane i doskonale pokazywały drogę.
Po pewnym czasie trasa weszła znów na drogę asfaltową. Niestety kluczyła bardzo między domami, omijając główną drogę, przez co nadłożyliśmy chyba ze 2 kilometry... Ale są to uroki camino portugalskiego - często kluczy się bocznymi uliczkami aby wyjść na głównej drodze i zobaczyć miejsce w którym się weszło oddalone o około 400 metrów. Czasami bywa to irytujące. Zwłaszcza jak nogi bolą i pada deszcz.
Tak klucząc doszłyśmy do Anha - w kaplicy obok kościoła była wystawiona trumna ze zmarłym.
W tym miasteczku poszłyśmy napić się herbaty, zjadłyśmy chyba jakąś kanapkę w miejscowym barze.  Taka trochę miejscowa żulernia, albo się nam zdawało, ale herbatę mieli. Miejscowi grali w domino - bardzo głośno! Nie wiedziałam, że tak można głośno grać w domino.
Końcówka tego etapu to przeplatanka terenu i asfaltu.
Dzień zwieńczyło przejście przez most. Wyjeżdżający z tego mostu pociąg towarowy z drewnem pozdrowił nas trąbiąc. Miło. Z jakiegoś samochodu też do nas ktoś wołał "buen camino". Jeszcze bardziej miło.
W oddali widać było kościół karmelitów gdzie liczyłyśmy na nocleg.
Zadzwoniłyśmy domofonem. I zanim dobrze rozklapiłam się na progu, drzwi się otwarły. Miła pani w recepcji wbiła nam pieczątki, pobrała opłaty (5e), skserowała paszporty i poszła z nami pokazać gdzie mieszkamy i gdzie wrzucić rano klucz od schroniska. Dostałyśmy czyste prześcieradła, brak było tylko poduszek.

Zwiedziłyśmy trochę miasto, przejechałyśmy się kolejką na górę.
W sklepie naprzeciw klasztoru zrobiłyśmy zakupy, pani w sklepie otwarła nam wino. Na kolację były tosty z serem.
Tej nocy spałyśmy tylko we 3.
I fajnie i dziwnie.

poranne chmury zasłaniają widoki

droga przez miejscowości

kwiaty towarzyszyły nam do końca drogi



pies idzie z nami

most

Neiva

pieczątka w kościele

tam

Anha

góra Oli:)

most do Viana do Castelo

jedziemy na górę

piękny kościół w Viana

nasze schronisko w klasztorze karmelitów Viana do Castelo

Basia oddaje klucze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz