środa, 27 marca 2013

Villafranca - Las Herrerias

Las Herrerias znaczy konie.... :)
Ruszamy o świcie.
Plecaki do taxi zostawione.
Do nich przypięte koperty z zapłatą za transport i adres schroniska gdzie maja przyjechać.
Obawa jest.
No ale idziemy.

Droga ciągnie się wzdłuż drogi. Wprawdzie odgrodzona jest takimi betonowymi ściankami, ale jakoś tak dziwnie.

Co jakiś czas przechodzimy pod autostradą. Podpory robią wrażenie.
 W La Portela spotykamy kolejny niewielki kościółek - otwarty. Sello jest piękne. Samoobsługa.

W mijanym miasteczku wchodzimy do apteki. Jest pomysł aby kupić plastry na te moje odciski.
Wchodzimy. W ramach dogadania się zdejmuję buty i pokazuję stopy.
Plastry kupione.
Jakieś tam żelowe z technologia kosmiczną...
Na razie 6 euro wydane. Plastry w plecaku. Jak przyjdziemy na miejsce noclegu mamy przyklejać.
Nogi maja być jak nowe.
Na razie stosuję zasypkę (coś jak nasz Alantan).
Dziś idę w normalnych butach - wygodniej iść po twardym asfalcie.
W pewnym momencie wysuwam się na prowadzenie.
Bo jak stanę to już nie ruszę dalej.
Nogi bolą jak cholera.
Wyliczanka... Jeden krok, drugi....
Dobrze się idzie jak w myślach sobie śpiewam jakąś piosenkę. Najlepiej mi idzie się przy "Idą do lasu 4 leśne ludki..." Pozostałość po obozach harcerskich.
Albo kawałek z piosenki Enej "Bo to ja, ha ha..." i kółko przez 3 godziny to samo.

W miejscowości znajdujemy albergue. Plecaki są!
Zapisujemy się na nocleg.
Popołudniu jest obiad wegetariański. Też kupujemy.
A wcześniej spanko, pranko suszonko.
Jedyny raz śpię na dole - mamy podwójne łóżko. Ulga - nie muszę gramolić się na górę co w niektórych momentach jest trudne jak nie ma drabinki....


Obiad: zimna zupa Gaspaccio (czy jak się to tam pisze), chleb opiekany z humusem.
No nie było to w moim typie. Ale spróbowałam.


----
Morały dnia dzisiejszego?
- za 6 euro wydane na plastry można było kupić np piwo...
- "Idą do lasu 4 leśne ludki" to jest dopiero hicior

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz