środa, 3 kwietnia 2013

Arzua - Pedrouzo

Był taki horror - MGŁA.
I tak się ten dzień zaczyna.












Po wyjściu ze schroniska szlak wchodzi w las. Przynajmniej nam się tak wydaje bo drzewa są obok, a nie widać nic więcej niż na odległość dwóch kroków. W świetle czołówki za to widać doskonale mgłę. Ciekawe zjawisko. Tylko nie widać słupków i strzałek. Jakoś sobie powoli radzimy. Słychać kroki na rozmokniętej ścieżce. Ktoś idzie - jakoś tak strasznie się zrobiło jak nie widać tylko słychać.
Ale z czasem mgła opada i wychodzi słońce. Robi się pięknie. Na brzegu ścieżki rosną kurki. Taki miły akcent dla kogoś kto lubi zbierać grzyby.

Tradycyjnie postój robimy po około 2 godzinach. Wypada to mniej więcej po godzinie ósmej. Akurat jest bar, gdzie możemy usiąść i wypić herbatę, zjeść chleba z marmoladą. 
W barze koty. Milusińskie, czekają tylko na kawałek jakiegoś smakołyku. 
Jest tu też sprawiedliwość - jest jeden kibelek i faceci też muszą stać w kolejce. Taka mała satysfakcja dla nas.
Ruszamy dalej. Budują niedaleko autostradę. Camino na razie ma przejście. Ale jak będzie potem? Może będzie kładka dla pielgrzymów?
Mijamy słupek 30 km do Santiago. Radość wielka.
Potem kolejne kilometry ubywają. Jest i słupek 20.
Podejmujemy decyzję, że przy 10 zrobimy wspólne foto:)
Dochodzimy do Santa Irene - to tutejsze schronisko jest remontowane o czym informowały nas kartki od Barbadelo. Jest piękna pogoda, idziemy z radością. Wiem, że w Pedrouzo jest lekkie zamieszanie ze szlakiem. Wyczytałam w przewodniku dostępnym na stronie www. 
Szlak idzie prosto, ale do schroniska trzeba iść wzdłuż głównej drogi około 300 metrów w lewo. Znajdujemy schronisko. Tradycyjna kolejka. Koło nas 'nasze' Włoszki. Dostajemy łóżka koło siebie.
Już sprawnie ogarniamy się i po drzemce idziemy obadać okolicę. Kościół jest dosyć daleko, ale idziemy i dostajemy ładne sello. Wieczorem będzie msza. Właściwie to dwie bo jedna w języku włoskim, druga w hiszpańskim. Ze względu na to, że i tak mało się rozumie - to idziemy na wcześniejszą. Po mszy jest błogosławieństwo dla pielgrzymów. Bardzo jest to piękne i wzruszające.





Przy głównej ulicy Pedrouzo kupujemy w jednym z barów pyszne menu peregrino i odpoczywamy.
Koszt 9 euro ale jest sałatka (ensalada mixta), drugie danie (najczęściej bierzemy mięso podobne do naszego kotleta), deser i bebida czyli picie. Jest to bardzo wygodne i można się nieźle najeść.
Koło schroniska jest sklep, ale jak wracamy z obiadu to ma sjestę... Czekamy znów na otwarcie i robimy podstawowe zakupy.

Wieczorem chcemy w jadalni sobie usiąść i wypić herbatę.
Niestety. Większość stołów zajęta, ale nie przez jedzące osoby, tylko przez nakrycia do stołów. Jakiś dziwny zwyczaj. Stoliki nakryte, ktoś pilnuje, tak że nie można usiąść na chwilę bo gdzieś jakaś grupa gotuje obiad. Mało kulturalne. Samotny pielgrzym nie ma szans w takiej sytuacji. Po prostu nie ma gdzie usiąść.
Siadamy na stojących obok sofach. Wypijamy herbatę. Idziemy jeszcze się przejść. A w jadalni imprezy się rozkręcają.
Noc nie należała do najspokojniejszych.
Krzyki, wrzaski, śpiewy, trzaskanie drzwiami. Wiem, że Santiago już tuż, ale trzeba uszanować innych.
Jako, że nasza sypialnia była na tym samym poziomie co jadalnia, to przez nasze dormitorium odbywały się wędrówki ludów do kibelka. Jedna dziewczyna była tak pijana że weszła w zamknięte drzwi. Cóż...

Jak dzwoni mi budzik rano to szybko wstajemy. Chcę wyjść jak najszybciej stąd. Nie mam najlepszych wspomnień związanych z tym schroniskiem.

Wyświetl większą mapę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz