czwartek, 4 kwietnia 2013

do Santiago!

Rano, gdy tylko dzwoni budzik wstajemy. Już wykonujemy wszystko automatycznie.
Składanie śpiwora, mycie zębów, wyniesienie plecaka na korytarz, aby tam się spokojnie spakować. Woda na herbatę się grzeje. Zanim się ubierzemy to herbata będzie gotowa. Mamy kawałek bagietki i serek topiony. Wiec wrzucamy coś na ząb. Wszystkie te czynności weszły nam w krew i bez słów wiemy co mamy robić.





Niestety pada deszcz. Ładna pogoda się skończyła. Ubieramy peleryny na siebie.
Wcześniej sprawdziłyśmy sobie jak najlepiej wyjść z miasta aby wejść na camino.
Za miastem zaczyna się las eukaliptusowy. W deszczu wygląda bardzo ponuro.
Chcemy iść do Monte do Gozo. Do polskiego albergue. Czyli przed nami  tylko 19 kilometrów. Nogi niosą nas same, deszcz tak bardzo nie dokucza.
Po pewnym czasie deszcz się uspokaja na chwilę i możemy iść bez peleryn, ale niedługo.
Robi się pogoda galicyjska - raz pada raz nie pada.


Musimy przejść koło lotniska. Bardziej je słyszymy niż widzimy bo chmury są bardzo nisko. Ale przez moment można zobaczyć jakiś samolot.
Kilometry na słupkach maleją. Jest tylko 11 kilometrów!!
Przygotowuję aparat na zdjęcie tego słupka z oznaczeniem 10 km.
Ale niespodzianka. Słupki, do których zdążyłyśmy się przyzwyczaić znikają. Zastępują je tabliczki kierunkowe z napisem 'camino de Santiago'.
Kurczę... a tak chciałam to zdjęcie....
W pewnym momencie dochodzimy do miejscowości Lavacola. Droga nas dziwnie prowadzi. Całkowicie naokoło miasta. Kluczymy za znakami po uliczkach, aby znaleźć się w końcu prawie w miejscu gdzie weszliśmy do miasteczka. Jest to lekko już irytujące. 
Po chwili mijamy miejsce tradycyjnego obmywania się pielgrzymów. Jest na tyle zimno i mokro, że rezygnujemy z tej tradycji.









Nagle, zupełnie niespodziewanie pojawia się przed nami tablica znana na całym świecie z napisem Santiago!
To znaczy, że jesteśmy już! Szok. Tak szybko? Super! Ale radość.
Po tych kilku dniach marszu jesteśmy prawie u celu!
Rewelacja. Robimy zdjęcie pamiątkowe. 
I idziemy dalej.

Kilka kilometrów dalej znajdujemy otwarty kościółek i w nim sello. Na ścianie obraz przedstawiający męki piekielne. Nie widziałam takiego nigdy. Obraz robi na mnie duże wrażenie.

Ruszamy dalej.
Teraz za kierunkowskazami...
Zaczyna mi się wydawać, że znaki prowadzą nas bardzo okrężną drogą i te kilometry, co były podawane jakoś się już tutaj nie zgadzają.

W ostatniej miejscowości przed San Marcos (my o tym nie wiemy) wypijamy w barze herbatę.
Na drzwiach wejściowych dziwna kartka z prośbą o nie zdejmowanie butów w barze.
Ale wrażliwi... hahaha

Idziemy, znów zaczęło padać. jest brzydko. Chmury wiszą nad miastem (tak jak w piosence Maanamu).
Brak mi sił. Zrezygnowana siadam na przydrożnym słupku. Nie mam siły iść dalej. Zostaję tu i już.
Basia mobilizuje mnie. Robimy raptem kilka kroków i pojawia się informacja o polskim albergue!
Jesteśmy na Monte do Gozo!!!!!!!!!
Skręcamy z camino w lewo i idziemy do schroniska.
Wita na pies. Ale szybko znajduje się ktoś kto podbija credencial, decydujemy się na pokój 2 osobowy.
Jest tu Aneta! Poznajemy po plecaku.
W szale radości, że dotarłyśmy, decydujemy się na lekko iść do Santiago.
Idziemy, idziemy. Wieże katedry nikną nam. Kluczymy uliczkami. Drogę wskazują mosiężne muszle w drodze. Ale i tak przed katedrą mamy zamieszanie i do katedry wchodzimy bocznym wejściem.
Znajdujemy Apostoła. Ściskamy go. Schodzimy do grobu. Zaduma.
Katedra jest ogromna!.
Wychodzimy głównym wejściem.
A przed katedrą 'nasi' Kanadyjczycy spotkani na noclegu w El Acebo. Niespodzianka. Robimy zdjęcie.
Dowiadujemy się gdzie jest biuro pielgrzyma.
Nie ma kolejki więc compostelkę dostajemy od razu.




A więc to już?
Szkoda... Jakoś mi się smutno zrobiło.


Wracamy do schroniska autobusem 6 (w biurze informacji turystycznej dowiadujemy się o numer).
Aneta już jest!
Hura!
No i Ania się znajduje!
Super!

------

przemyślenia dnia?
gdy jest naprawdę ciężko i myśli się, że nie da się rady to dobrze mieć koło siebie kogoś kto zmotywuje. Bo może okazać się, że cel jest o kilka kroków przed nami.



Wyświetl większą mapę

3 komentarze:

  1. Santiago to nie był koniec mojej wędrówki, nie waszej:) Czekam na dalsze losy i zdjęcia z końca świata!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pytanie jak daleko jest z polskiego albergue,w którym zostawiłyście plecaki do katedry w Santiago de Compostella? Wystarczająco blisko aby jeszcze podejść ale jednocześnie na tyle daleko, że opłacało się wracać autobusem. Obstawiam, że około 5 km.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z polskiego albergue jest około 5 km do katedry. Można oczywiście wracać na nogach, ale zdecydowanie szybciej i wygodniej jest jechać autobusem.

      Usuń